Owoce zawierają wiele cennych składników odżywczych, witaminy, błonnik i cukry w ilościach akceptowalnych w porównaniu do spożytej porcji. Natomiast musy i soki owocowe są pozbawione błonnika. W tej postaci dzieci są wstanie zjeść więcej owoców niż w świeżej formie, a co za tym idzie przyswajają większe ilości cukru niż jest to potrzebne. Musy i soki to nie zamienniki owoców czy warzyw! Powinniśmy je raczej traktować jako słodką przekąskę, dodatek do diety.
Ile zatem nasze dziecko takich „słodyczy” może spożywać?
Według amerykańskich zaleceń do końca 1 roku życia w ogóle nie powinno podawać się dziecku soków, ponieważ płynem uzupełniającym od 6 miesiąca życia poza mlekiem powinna być przede wszystkim zwykła woda. Natomiast w późniejszych latach, czyli pomiędzy 1 a 3 rokiem życia zaleca się maksymalnie 120 ml soku dziennie. Ale najlepiej żeby to nie było codziennie. Zwiększa się ilość dozwolonej porcji do maksymalnie 150-200 ml dopiero między 4 a 6 rokiem życia z podkreśleniem żeby jednak nie pojawiał się każdego dnia w diecie naszego dziecka. W odniesieniu do musów, nie mamy już konkretnych zaleceń. Niemniej jednak wystarczy tutaj świadomość rodzica, że nie jest to to samo co świeży owoc. Warto postawić na nie przetworzoną żywność, która dostarczy mniej cukrów.
Przeczytaj, także: Co powinna wiedzieć każda matka o żywieniu dziecka do 1 roku życia?
Jakie zagrożenia niesie za sobą nadmierne spożycie takich słodyczy?
Wzmacnia się fascynacja smakiem słodkim, która i tak naturalnie jest w nas zaprogramowana. Dodatkowo nie uczymy dziecka jak naprawdę wygląda dany owoc. Może to w przyszłości skutkować niechęcią do zjedzenia ich w świeżej formie, jeśli pozna tylko paćki z tubek. Należy także podkreślić, że takie rozwiązanie utrudnia naukę prawidłowego jedzenia, żucia, gryzienia bo podtrzymujemy jedynie umiejętność ssania
Nie chodzi tutaj o to, aby całkowicie rezygnować z przekąsek w postaci musu czy soku owocowego. Jest na nie miejsce w diecie naszego dziecka, ale w rozsądnych ilościach, bardziej jako nie codzienny dodatek.
