Pozytywna Dyscyplina zyskuje coraz większą popularność w Polsce i na świecie. Warto się więc przyjrzeć tej metodzie wychowawczej z bliska i zobaczyć w czym tkwi jej fenomen. Sięgając do źródeł dotrzemy do psychologii A. Adlera i R. Dreikursa, zaś obecny kształt nadały jej Jane Nelsen i Lynn Lott. O jej skuteczności przekonałam się na własnej skórze – moje dzieci od urodzenia wychowywane są w duchu pozytywnej dyscypliny i nie doświadczyłam wielu problemów wychowawczych, o których słyszę od innych rodziców, a jeszcze bardziej upewniłam się słuchając opinii uczestników moich warsztatów z pozytywnej dyscypliny, którzy z wielką radością na każdych zajęciach opowiadali o kolejnych sukcesach i widocznych efektach. Czy tylko sukcesach? Oj nie! O porażkach również…
I tu już z automatu włącza mi się jedna z najważniejszych zasad pozytywnej dyscypliny – błędy są doskonałą okazją do nauki. Jak dać prawo naszym dzieciom do popełniania błędów, gdy tak trudno nam samym, dorosłym, traktować nasze błędy i porażki, jako cudowny dar dający okazję do rozwoju i nauki. Jak lubimy sami siebie biczować za każdą nieudaną konfrontację z naszym dzieckiem zamiast wyciągnąć wnioski i radośnie przeć dalej do przodu. Jak często winimy siebie za złe zachowanie naszych dzieci… Siebie albo dzieci – tak, niektórzy z nas wolą przerzucać winę na dzieci: „Tyle razy ci już mówiłam! Co z tobą jest nie tak?!”
Wyłania się tu kolejna zasada pozytywnej dyscypliny – za każdym złym zachowaniem dziecka stoi błędne przekonanie. Przekonanie o czym? O tym jak zaspokoić podstawowe i wspólne każdemu człowiekowi potrzeby przynależności i znaczenia. Jeśli się bliżej przyjrzeć zachowaniom dzieci a nawet dorosłych, to łatwo zauważyć, że wszystko co robimy, robimy by przynależeć do rodziny, grupy, społeczności oraz by czuć się ważnym, potrzebnym, znaczącym. Cel szczytny, tyle że nie zawsze sposób, w jaki dzieci próbują go osiągnąć, jest zgodny z naszą wizją tego co powszechnie uznawane jest za słuszne i akceptowalne.
I tu znów wkracza pozytywna dyscyplina ze swoją nadrzędną zasadą: bądź uprzejmy i stanowczy jednocześnie. Co to znaczy? To znaczy postaw granice, naszkicuj dziecku ramy zachowań, które akceptujesz, a w ich obrębie zostaw dziecku wolność. Dziecko musi znać granice, by czuć się bezpieczne, by mieć jasność na co może sobie pozwolić i wiedzieć z jaką reakcją może się spotkać po ich przekroczeniu. To daje mu poczucie bezpieczeństwa i spokoju, zwalnia go z obowiązku nieustannego sprawdzania na co dziś może sobie pozwolić, w jakim nastroju dziś jest rodzic i na ile się akurat dziś ugnie. To zaś ułatwia życie i dziecku i rodzicowi. To stanowczość. A uprzejmość? Uprzejmość to okazanie dziecku szacunku, na jaki zasługuje każdy człowiek, to budowanie poczucia własnej wartości, które jest niezbędne do przetrwania na tym świecie, to dbanie o godność dziecka i budowanie trwałych relacji w rodzinie, które przetrwają lata i niejedną burzę. To ciągłe powtarzanie dziecku: „Kocham cię.” I już. Bez względu na wszystko. To mówienie za Jane Nelsen: „Kocham cię i moja odpowiedź brzmi nie” oraz „Zgadzam się na to co czujesz i jednocześnie nie zgadzam się na takie zachowanie”.
Tak oto przechodzimy do kolejnej kluczowej kwestii, a mianowicie – empatia i całkowita akceptacja uczuć dziecka. Dziecko ma prawo być złe! Dziecko ma prawo czuć niechęć do rodzeństwa albo do nas – nasze zaprzeczanie tym uczuciom nic nie da! One będą nadal, a im bardziej będziemy starali się je stłumić, tym bardziej będą buzować pod powierzchnią i wybuchać w niekontrolowany sposób. Dopiero gdy dziecko (i każdy dorosły) zostanie usłyszane i przyjęte ze swoimi uczuciami, może się otworzyć na racjonalne argumenty, inne spojrzenie na sprawę. Zawsze mówię rodzicom, że jeśli nie wiedzą, co powiedzieć niech powiedzą „Rozumiem” albo „Nie rozumiem, ale jestem z tobą i bardzo chcę zrozumieć”. Rozumieć, to nie znaczy zgadzać się i czuć to samo. To znaczy po prostu zauważyć drugą osobę z tym, co ma w sobie i nie oceniać tego.
Kolejna bowiem zasada pozytywnej dyscypliny głosi: napraw relację zanim naprawisz sytuację. Bez relacji między rodzicem a dzieckiem – relacji szczerej, autentycznej, serdecznej i pełnej miłości, nie naprawimy sytuacji, nie skorygujemy pewnych zachowań. Karą? Owszem, pozytywna dyscyplina nie zaprzecza, że kara działa tu i teraz, ale podkreśla, że patrząc długoterminowo nie buduje silnego człowieka, tylko zastraszoną marionetkę, która teraz daje się kierować silniejszemu rodzicowi, potem silniejszemu koledze, szefowi itd. Marionetki nie mają poczucia własnej wartości, nie mają własnego zdania, nie mają marzeń i sił do ich realizacji. Czy takie marionetki chcemy wychować? – to pytanie retoryczne. A jak inaczej? – to pytanie konkretne.
I tu przechodzę do tego, co chyba najbardziej urzekło mnie w tej metodzie, a mianowicie pozytywna dyscyplina daje nam zestaw bardzo konkretnych technik, konkretnych pomysłów co robić, by osiągnąć współpracę, by zbudować silne więzi rodzinne, by wspierać dziecko w stawaniu się samodzielnym i odpowiedzialnym człowiekiem. Techniki te są tak proste i precyzyjnie opisane, że autorkom udało się zrealizować wspaniały pomysł zebrania ich w talię kart, co daje nam 52 karty – 52 konkretne techniki, które stosowane na co dzień sprawią, że nam będzie żyło się łatwiej z naszymi
dziećmi, a naszym dzieciom z nami.
Bo w końcu rodzicielstwo nie powinno być gehenną i wieczną walką między rodzicem a dzieckiem. Powinno być okresem radości, miłości i cieszenia się sobą nawzajem. I wierzę, że dzięki pozytywnej dyscyplinie, takie właśnie może być.
Joanna Stawska – Certyfikowany Edukator Pozytywnej Dyscypliny
www.fb.com/suerte.warsztaty/